
Pamiętam, jak ponad 3 lata temu byłam na warsztatach u Ani Witowskiej w Warszawie. Siedziałam wtedy w pierwszym rzędzie i nagle... poczułam to całą sobą. Że kiedyś ja też będę na takiej scenie. Że ja też będę mówić do kobiet. To uczucie było nie do opisania. Po prostu się pojawiło — czyste, prawdziwe, głębokie.
Ale jak się domyślasz, życie potoczyło się dalej. Zostawiłam to pragnienie, bo na tamten moment wydawało mi się totalnie nie do osiągnięcia. Wmawiałam sobie, że to nawet nie moje marzenia. Że gdzie ja — taka zwykła dziewczyna — mogłabym stanąć na scenie? Mówić do innych? Przecież to śmieszne…
Ale mimo że sobie tak mówiłam (a raczej mój kochany ego-umysł), to to pragnienie ciągle we mnie było. I nie dawało mi spokoju. Wciąż trafiałam na treści, gdzie kobiety i mężczyźni występowali na scenach, byli pewni siebie, swobodni, robili niezły szał i dawali ludziom realne transformacje.
A ja? A ja dalej żyłam swoim życiem. Wciąż w tej samej gonitwie — za algorytmami, klientami, pieniędzmi, za byciem kimś. Bo w głębi wciąż nie czułam się wystarczająca, żeby po prostu być SOBĄ.
Aż pojawiła się okazja — propozycja, żebym została prelegentką w Londynie. To było rok albo dwa lata po tych warsztatach.
Oczywiście — byłam podekscytowana i przerażona zarazem. Zgodziłam się. To był dopiero początek mojej głębokiej wewnętrznej transformacji. Nadal miałam w sobie mnóstwo lęku, osądów, oczekiwań… Ba, nawet wstydu. Umysł wtedy szaleje, podsuwa wszystkie możliwe "a co jeśli...".
Ale wystąpiłam. Udało się. Byłam z siebie dumna.
Tylko… nie połączyłam kropek. Była scena? Była. Ale dla mnie to nie było to "WOW", bo w głowie miałam obraz wielkiej sceny, ogromnej publiczności i dopiero to uznałabym za spełnienie mojego pragnienia.
I widzisz… tu jest właśnie haczyk.
Bo wiele z nas czeka na to jedno spektakularne wydarzenie, które powie: „OK, teraz to się wydarzyło”. A tymczasem Wszechświat, Bóg (w kogo wierzysz) działa inaczej. On daje Ci dokładnie tyle, ile jesteś w stanie przyjąć. Tyle, ile jesteś gotowa udźwignąć na danym etapie. Twoje pragnienia realizują się stopniowo. I właśnie dlatego często ich nie zauważamy. Bo jesteśmy zbyt skupione na tym, jak powinno to wyglądać, zamiast poczuć: czy to już jest?
Dziś wiem, że ta scena w Londynie — to już był początek spełnienia mojego marzenia. Może nie wyglądało to tak, jak sobie wymyśliłam, ale to było TO. Wszechświat już wtedy pokazał mi, że słucha.
Dziś — po kolejnych etapach pracy nad sobą — organizuję swoje pierwsze wydarzenie dla kobiet. I choć może nie będzie wielkiej sceny, to będę mówić. Będę dawać. Będę dzielić się sercem. I będę dokładnie tam, gdzie kiedyś poczułam, że chcę być.
Po co Ci to piszę?
Bo chcę, żebyś coś zauważyła.
Czasem w życiu pojawia się w nas czyste pragnienie. Taki moment, w którym czujesz: „TAK. To jest moje. Tak będę żyć. To się wydarzy.” I tego się nie da opisać słowami — to trzeba poczuć. Przypomnij sobie taki moment u siebie.
I to pragnienie... nie spełnia się od razu. Dlaczego? Bo TY nie jesteś jeszcze na nie gotowa. Tak samo jak ja nie byłam gotowa na wielką scenę.
To pragnienie jest jak nasionko. Zostaje w Tobie zasiane. A potem… wszystko, co robisz — każda decyzja, każda lekcja, każda łza i każdy zachwyt — prowadzi Cię do tego, żebyś mogła je przyjąć. Z wdzięcznością, lekkością i dojrzałością.
Kiedy zaczynasz pracować nad sobą, uzdrawiać siebie, zmieniać swoje wibracje, puszczać presję, przestajesz gonić i zaczynasz po prostu żyć — wtedy Wszechświat stawia przed Tobą okazję. I bardzo możliwe, że… nawet jej nie zauważysz. Tak jak ja nie zauważyłam, że moje pragnienie już się spełniło. Bo czekałam na spektakularny moment, a ten moment już był — tylko w takiej formie, na jaką byłam wtedy gotowa.
Dziś jestem gotowa na swój event. Co będzie dalej? Nie wiem. Ale jedno wiem na pewno — Twoje pragnienia się spełniają, kiedy Ty jesteś gotowa je przyjąć.
A po drodze życie będzie Cię testować. Czy naprawdę jesteś gotowa? Czy naprawdę wierzysz w to, co czujesz?
Spróbuj dziś przypomnieć sobie swoje marzenia. Pragnienia. To uczucie. Połącz kropki. Zobacz, co już się spełniło. I poczuj tę wdzięczność.
Bo często to, czego tak bardzo pragniemy, już do nas przyszło — tylko nie miało złotego opakowania i fanfar. Przyszło cicho. Delikatnie. Ale przyszło.
Ja, kiedy zrobiłam to ćwiczenie kilka dni temu — zryczałam się jak bóbr. Z miłości i wdzięczności do siebie.
Podam Ci jeszcze jeden przykład:
Marzyłam o domu. W konkretnej okolicy. Wiedziałam, jak będzie wyglądał — z dużym oknem na ogród, jasny, ciepły, piękny. Minęło 5 lat. I zamieszkałam dokładnie w takim domu. Po drodze było wiele "dziwnych" mieszkań, które nie były piękne, ale każde z nich prowadziło mnie wyżej. Pomagało mi "dowibrować" do mojego pragnienia.
Gdy wykonujesz pracę nad sobą, dostajesz to, czego pragniesz — oczywiście jeśli to pragnienie pochodzi z serca, z miłości. A nie z ego, które chce "bo wypada", "bo inni mają". I gdy mówię o wykonaniu pracy, to właśnie, aby warstwa po warstwie ściągać z siebie oczekiwania, strach, wstyd, poczucie winy i tego całego syfu, w który uwierzyłaś na swój temat, a wcale prawdą o Tobie nie jest. To proces, w którym odkrywasz, kim naprawdę jesteś i zaczynasz żyć w zgodzie ze sobą. Tylko wtedy, kiedy oczyścisz siebie z tego bagażu, staniesz się gotowa na realizację swoich marzeń, bo wtedy zaczynasz przyciągać to, co naprawdę jest dla Ciebie- na co jesteś gotowa.
Wszystko otrzymasz w odpowiednim dla siebie czasie.
Zaufaj. Twoje serce, Twoja dusza wie. I prowadzi Cię dokładnie tam, gdzie masz być.
Daj mi znać, jak poczułaś się wykonując to ćwiczenie, ile pragnień zostało już spełnionych, a których nie zauważyłaś, czekając tak jak ja na coś spektakularnego. To ciekawe, bo często nie dostrzegamy, że wielkie zmiany zaczynają się od małych kroków, które już się wydarzyły.
Z miłością i wdzięcznością,
Patrycja
P. S. Swoją drogą, jak mamy ucieszyć się z wielkich rzeczy, skoro nie potrafimy dostrzec tych małych?
Dodaj komentarz
Komentarze